wtorek, 26 września 2017

Musicae Sacrae Disciplina - cz. 5

NIECH BĘDZIE POCHWALONY JEZUS CHRYSTUS +++

[Początek fragmentu]

OPIEKA KOŚCIOŁA NAD MUZYKĄ

W ten sposób, dzięki poparciu i opiece Kościoła(*14) muzyczna sztuka sakralna(*15) przebyła z biegiem wieków długą drogę, która ją wiodła, niekiedy powoli krok za krokiem do coraz większej doskonałości: od prostych i czystych melodii gregoriańskich do wielkich i wspaniałych dzieł sztuki, upiększanych i rozwijanych prawie bez końca tak w dziedzinie głosów ludzkich jak i w dziedzinie gry na organach oraz na innych instrumentach muzycznych.(*16)

Ten rozwój sztuki muzycznej jak z jednej strony wykazuje wielką troskę Kościoła o to, aby oddawanie czci Bogu odbywało się w sposób coraz wspanialszy, a wiernym coraz milszy, tak z drugiej czyni rzeczą zrozumiałą, że Kościół musiał niekiedy przeciwstawiać się przekraczaniu pewnych granic, aby z prawdziwym postępem nie wkradły się tu rzeczy światowe, obrzędom świętym obce i mogące je zniekształcić.(*17)

[Koniec fragmentu]

[Refleksja]

(*14) Poparcie i opieka Kościoła nad muzyką sakralną – Należy sobie z całą mocą uzmysłowić fakt, iż Kościół roztacza nad muzyką sakralną swoją opiekę, darzy ją pomocą oraz poparciem, a także od wieków stanowi głównego jej mecenasa motywując przy tym wielu artystów do pielęgnowania tej wzniosłej sztuki muzycznej. Rzeczą zaiste konieczną jest rozprawienie się z niebezpiecznym mitem jakoby Kościół dążył do ugaszenia ducha modlitwy poprzez „formalizm”, „faryzeizm”, „zbytnie przywiązanie do litery prawa” etc. Niestety w dzisiejszych czasach mamy do czynienia z twierdzeniami, które usiłują wprowadzić do Liturgii szkodliwe elementy popkultury w postaci wszelakich piosenek, gitarek, bądź rubasznie pisanych pieśni mających spełnić rolę utworów liturgicznych w celu uniknięcia kryzysu wiary w Kościele i „przyciągnięcia młodzieży na Mszę Świętą”.
Doszło do ogromnego absurdu, albowiem sztuka muzyczna, o którą przez wieki dbało wielu znakomitych mistrzów pod patronatem Magisterium Kościoła Katolickiego i która wychowywała mnóstwo pokoleń ludzi świętych, została wręcz oskarżona o oddalanie człowieka od Boga poprzez swą niezrozumiałość i pewne standardowe bariery wykonawcze występujące przeważnie wśród laików, którzy pragną podjąć się posługi muzycznej w Kościele, jednak brak im niezbędnych umiejętności i wiedzy. Innym absurdem jest chęć „uatrakcyjnienia” Liturgii jakby takie właśnie było jej zadanie, zaś Sam Chrystus stanowi tylko „tradycyjny dodatek do towarzyskiego spotkania uśmiechniętych twarzy”. Kościół ZAWSZE dbał o muzykę Kościelną tak w dobie jej świetności, jak i jej kryzysu i opowiada nam o niej głosem swoich (niestety często niemych i marginalizowanych) dokumentów i jej uczonych orędowników, tak bardzo ignorowanych i traktowanych jak pariasów.. Jakże to wielka schizofrenia kiedy człowiek uznający się za wierzącego w Jeden, Święty, Powszechny i Apostolski Kościół walczy z nim i jego orzecznictwem w imię własnego upodobania i marnego kaprysu tylko po to, aby zwolnić się z obowiązku dbania o muzykę liturgiczną i konieczności indywidulnego rozwoju w celu jej poprawnego wykonywania, a także gotów jest zaaplikować sobie i innym coś na wzóremocjonalnego placebo” grzebiąc przy tym swoją i cudzą relację z Bogiem w „duchowym ossuarium”, które z zewnątrz wygląda pięknie i nabożnie wzrusza swym kształtem, jednak w środku dokonuje się proces bielenia kręgosłupa i kośćca naszej wiary, istoty życia, oraz szczerzej rozmowy ze Stwórcą. Warto dokonać swoistego rachunku sumienia i wreszcie podejść do tematu muzyki w Liturgii tak jak naprawdę powinniśmy i przestać oszukiwać samych siebie i tych, którzy uwierzyli w kłamstwo sugerujące, iż emocje (zwłaszcza te najniższe) stanowią substytut tego co mistyczne, święte i duchowe i doprowadzą nas do pełni relacji ze Stwórcą pomimo Jego ogromnej Miłości i Mocy.

(15*) Muzyczna sztuka sakralna – Warto nieustannie powracać do zapomnianych określeń,
które same w sobie stanowią niezwykle bogatą i sugestywną definicję tego co reprezentują.

Sztuka muzyczna (jako akt zmysłu twórczego udzielonego przez Stwórcę, przetworzony przez iskrę geniuszu kompozytorskiego wynikającego z powyższego daru i mający na celu „wytworzenie” pełnowartościowego i imponującego dzieła sztuki.) + Sacrum (jako świadomość przestrzeni docelowej dla dzieła, która we współpracy z łaską Bożą kształtuje poczucie smaku kompozytora, wykonawcy i wiernego) dają jako wypadkowa suma określenie przytoczone na początku tego punktu.

(16*) Z podanego fragmentu wynika kilka podstawowych prawd:

a) Oczywistym jest, iż muzyka sakralna z biegiem wieków rozwijała się i wciąż rozwija pod kątem technicznym co stanowi fakt powszechnie wiadomy dla każdego, kto chociaż raz w życiu przeszedł pełny kurs historii muzyki w ramach muzycznej oświaty, toteż nie jest rzeczą konieczną prowadzenie dalszych rozważań tej kwestii.

b) Droga i cel – Muzyczna sztuka sakralna była prowadzona krok za krokiem do coraz większej doskonałości. Ciśnie się przed oczy wyobrażenie małego dziecka, które uczy się chodzić i jest powolutku prowadzone i trzymywane przez rodziców czuwających nad tym, aby proces nauki poruszania się o dwóch dolnych kończynach przebiegł możliwie owocnie i bezpiecznie.
Idąc po tej linii skojarzeń można pokusić się o refleksję nad tragediami rodziców, którym niesłusznie (gdyż niekiedy jest to konieczne dla rzeczywistego dobra młodego człowieka) odbiera się dzieci.
Warto przenieść wyobrażenie zrozpaczonej matki, która uczyła chodzić swoje ukochane dziecko
a została go pozbawiona na grunt muzyki sakralnej liturgicznej, którą coraz częściej „wydziedzicza się” z kościoła, od zawsze czuwającego (jak to już zostało stwierdzone)  nad rozwojem swego „dziecka” i dbającego o to, aby dążyło ono do celu, którym jest coraz większa doskonałość.
Ci którzy odpowiadają za takowe „wydziedziczanie” motywują swoje działania „większym dobrem duchowym”, ,,względami duszpasterskimi”, „przyciągnięciem młodzieży do Kościoła”, „upiększeniem Liturgii” , „Chwały Bożej” etc. coraz śmielej przy tym stając w jawnej (o zgrozo) opozycji do Magisterium KK, deprecjonując przy tym dokumenty, które stanowią coś w rodzaju vademecum zawierającym sumę doświadczeń „rodzicielskich”, napisane w celu ułatwienia poprawnej i korzystnej dla wszystkich pielęgnacji i czuwania nad rozwojem wielowiekowego „potomka”, którym jest muzyka sakralna. Tak jak w wychowaniu dziecka niezbędna jest wiedza i doświadczenie, tak w rozwoju i pielęgnacji muzyki w Kościele potrzeba tych samych cech, aby mogła się ona wciąż rozwijać, a przy tym pociągać nas ze sobą do coraz większej doskonałości i prowadzić nas tam, gdzie poprzez wielowiekowe wychowanie „nauczyła się” w naturalny sposób „przychodzić”; do Boga i do Kościoła.

Miłowałem Izraela, gdy jeszcze był dzieckiem, i syna swego wezwałem z Egiptu.
Im bardziej ich wzywałem, tym dalej odchodzili ode Mnie, a składali ofiary Baalom i bożkom palili kadzidła. A przecież Ja uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem; oni zaś nie rozumieli, że troszczyłem się o nich. Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości.
Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę - schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go [Oz 11, 1-4].

c) ..od prostych i czystych melodii gregoriańskich do wielkich i wspaniałych dzieł sztuki.
Zdanie te stanowi pewien wyznacznik tego, co winno stanowić „minimum z minimum” jeśli chodzi o śpiew na Liturgii. Według zacytowanego fragmentu to właśnie śpiew gregoriański jest absolutną podstawą i czymś co stoi u fundamentów jakiejkolwiek muzyki na Mszy Świętej, a zatem niezwykle zatrważający jest fakt, iż właśnie ten śpiew występuje w świątyniach tak rzadko i jest tak bardzo ludziom obcy… warto zatem pokusić się o praktyczne działania mające na celu przywrócenie właściwego stanu rzeczy i stosownego miejsca chorałowi gregoriańskiemu w kościołach i w sercach wiernych.

d) …upiększanych i rozwijanych prawie bez końca. Muzyka sakralna winna się wciąż rozwijać i być nieustannie upiększana aby nieustannie wskazywać na jej cel i pobudzać wiernych do ciągłego dążenia ku doskonałości. Wracając do metafory o nauce chodzenia, warto zapytać samego siebie; czy mając pragnienie przekazania wiedzy kulinarnej córce będziemy się z nią nieustannie bawić plastikowymi warzywami i miseczkami z zestawu „małego kucharza”? Albo; czy mężczyzna pragnący założyć rodzinę zaproponuje swojej wybrance zabawę „w dom” i uda się po plastikowe narzędzia aby naprawiać resoraki podczas gdy ją odeśle do przewijania lalki? Ośmielam się stwierdzić, iż odsetek ludzi decydujących się na powyższe wyjścia byłby skrajnie marginalny, a zatem dlaczego postępujemy w podobny sposób z muzyką liturgiczną i na nowo pragniemy raczkować kiedy już dawno umiemy robić salto, wmawiając sobie przy tym, że raczkowanie nas rozwija, albo rzeczywiście pociąga? Nie należy traktować Boga gorzej niż człowieka. W przypowieści o talentach [Mt 25, 14-30] Pan Jezus potępił postawę człowieka, który ukrył swój talent i określił tych którzy tak czynią złymi i gnuśnymi, jak zatem nazwać postępowanie tego, kto nie tylko chowa talent i każe chować go innym, ale również sprawia iż tracimy ten talent i zaciągamy dług poprzez cofanie się wstecz? Ewangelizacja winna prowadzić do Liturgii, niemniej jednak sama Liturgia winna być najwyższym wyrazem naszego rozwoju jako wierzących, ale także jako cywilizacji ludzkiej, która przez setki lat nabyła umiejętność tworzenia sztuki będącej wzniosłym pięknem.

(17*) O ile fragment jest napisany w dość oczywisty i stanowczy sposób, o tyle warto przypomnieć w tym miejscu o podstawowej różnicy pomiędzy rozkoszą umysłową, a radością emocjonalną
(odsyłam do punktu (2*) we wpisie zatytułowanym; Musicae Sacrae Disciplina – cz. 2), albowiem pojmowanie tej różnicy sprawia, iż rozumuje się we właściwy sposób stwierdzenie mówiące o tym,
iż oddawanie czci Bogu odbywało się na drodze rozwoju w coraz milszy sposób dla wiernych. Stwierdzenie te, nie powinno nieść ze sobą żadnych parahedonistycznych skojarzeń.
Omawiany wpis zawiera w sobie również stanowisko, iż istnieje prawdziwy postęp
Być może jest to rzecz zupełnie oczywista, aczkolwiek samo słowo „postęp” straciło w dzisiejszych czasach wiarygodność i kojarzy się raczej z usprawiedliwianiem dla zepsucia, zboczenia i walki ze zdrowo pojętą normalnością, co zresztą nie bierze się znikąd i niestety również „zatruwa” przestrzeń sacrum. Potrzeba zatem innego „słowa” które także występuje w cytowanym passusie, mianowicie; granicy. Kościół jest świadomy wszelkich granic, które nie służą złej izolacji, lecz zabezpieczeniu człowieka często przed nim samym i jego naturalnymi słabościami i niedomaganiami, a także pokusami tego świata. Warto zatem kształtować samego siebie, a także Kościół jako miejsce w którym stajemy się możliwie wolni od tego co przeszkadza nam w szczerej rozmowie z Bogiem i nie deformować narzędzi, które służą spotkaniu z Nim w celu sprawienia sobie przyjemności emocjonalnej pod przykrywką jakkolwiek pojętej duchowości lub pobożności.

Szczęść Boże,
JKMK

+++

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz